Temat oczyszczalni to jakiś wrzód na naszych inwestorskich tyłkach.
Ale przynajmniej wyciągnęliśmy kilka ogólnych wniosków:
- przeżywszy lat trochę wciąż nie umiemy podejmować decyzji,
- wyprowadzając się (jedną nogą) z niemałego miasta na tycią wioskę możemy śmiało uznać to "miasto" za tańcząco - śpiewającą wiochę - pod względem mentalnym, rozwojowym, przemysłowym, itd.,
- bycie klientem mocno zainteresowanym- nic nie znaczy,
- glina piaszczysta jest be-be,
- a może by tak zająć się ceramiką?
--------------------------------------------------------------------
Jesteśmy świeżo po spotkaniu z trzecim, chyba ostatnim już, przedstawicielem firmy od oczyszczalni ścieków (jedynym na rejon przedstawicielem firmy na D. z ssakiem wodnym w logo).
Gość - ziom z tego samego "miasta" co my; "wyskoczył sobie z domu" do nas ot tak, "ups, nie wziąłem papierów, laptopa, ale pani widzę wydrukowała..." (patrząc na mnie jak na kretynkę zza ciemnych okularków).
Gość w typie głupio-mądrych cwaniaczków o sprzedawanym produkcie zdawał się wiedzieć chyba tyle co my.
Na pytanie Ślubnego ile pojemności ma osadnik wstępny odpowiedziałam ja- dzięki tym stale budzącym zdziwienie wydrukom;
ile prądu "ciągnie" dmuchawa- odpowiedziałam sobie sama;
ile kosztuje nowa automatyka - nie wiadomo, doczytamy sami;
ile automatyka "pochodzi" po okresie gwarancji- enigma;
co z domestosami i bakteriami- a to różnie;
co z tą gliną- a to żaden problem- wykopiecie dziurę 3 x 2, nasypiecie tam kamyków czy czegoś, piachu, wstawicie studnię chłonną i będzie ok.; tylko jest lipa z tym waszym wyjściem kanalizy, w złym miejscu jest..
O produktach konkurencji pojęcie takie samo.
Ale najfajniejsze było zapalenie papieroska w trakcie "przedstawiania oferty"… a może jednak te przyklejone ciemne okularki?- no nie wiem…
A nieeeee…najfajniejsze było jednak to, kiedy to nasza mała inwestorka umyśliła wykąpać się goło i wesoło w błotnistej kałuży na środku drogi osiedlowej. I to chyba był najlepszy komentarz do całego spotkania.
Produkt wydaje się spoko. I tu jest paradoks. Bo całkiem niedawno mieliśmy przedstawiciela, który był dość kompetentny i starał się i coś sobą reprezentował, ale oferował produkt, który nie do końca zdałby u nas egzamin. I patrząc na zależność serce-rozum znowu trzeba wybrać rozum...
Ale wciąż nie mogę pojąć jakim cudem sprzedają się w ten sposób takie sprzęty, które przecież kosztują nie mało i nie są kurde, za przeproszeniem, bułką ze spożywczaka. Podobne odczucie mieliśmy podczas zakupu dachówki. Że to się sprzedaje samo, bez żadnego wysiłku sprzedawców.
Bądź co bądź ten Gość chociaż do nas dotarł (z problemami co prawda i eskortą Ślubnego, choć zarzekał się że wie gdzie nasza wioska), w przeciwieństwie do faceta z innej firmy, który nas olał kilka miesięcy wstecz odpisując na moje zapytanie o potwierdzenie godziny spotkania „nie będę. Proszę szukać kogoś innego”.