Przeprowadzka?
Dzieciństwo na podwórku otoczonym starymi kamienicami w latach 90tych upływało od znakiem budowania szałasów w krzakach ze wszystkiego co znajdowało się pod śmietnikami lub wznoszenia namiotów z koców przewieszanych przez linki do bielizny obciążonych tzw. cegłówkami. I to jedno z najfajniejszych wspomnień z tamtego okresu.
Wyprowadzając siebie i Pierworodną na osiedle otoczone polami (oby jak najdłużej to były pola) chcąc- nie chcąc pozbawiłam ją możliwości kreatywnego wznoszenia budowli (przynajmniej śmietnikowych). Spełniając więc poniekąd swoje marzenie o domku na drzewie (drzew doczekamy się najpewniej za lat 10) sprowadziliśmy na działkę, która ma aspiracje do stania się przydomowym ogródkiem, taki oto dom w stanie deweloperskim:
Część z nas może więc się przeprowadzać :)
Tymczasem w środku trwają wykończeniowe boje. I to dla cierpliwych, gdyż iż dysponujemy taką pianką pod panele:
Dziadostwo jest kruche, łamliwe, do tego w rolce, a producent zaleca zrobić dylatacje pomiędzy kawałkami tego czegoś równą DWA MILIMETRY, o, klękajcie narody...
Fantastiko i pełną pasji czynnością było wspólne z Małżonkiem poziomowanie ościeżnicy. Kliny i rozpieraki widać w tle. Robota tylko dla ludzi o mocnych nerwach. I mocnych głowach. Ale nie w alkoholowym tego zwrotu znaczeniu, tylko dlatego, że dechy nie raz spadły na tzw. dyńkę. Choć w sumie i napić się miałam chęć. Albo upić. Na umór.
Pierwsza para drzwi, a więc pierwsze koty za płoty...I nawet się zamykają. Brniemy dalej. A Małżonek to zabrnął nawet duuużo dalej, bo przewiercił na wylot wielkie wkręty w tę ościeżnicę tak, że gdyby nie lateksowa farba to odłupałaby się dziesięciocentymetrowa połać ściany razem z tynkiem. Super, że padło akurat na pokój Pierworodnej naszpikowany naklejkami, które mogą ukryć to i owo.
Z innych radosnych wieści to mamy takie jarzeniówki, a w zasadzie oczka, w podbitce.
Jest nastrojowo. Do tego cykające świerszcze i można rozbijać namiot pod domem :D